Oto krótkie sprawozdanie z moich bojów na mini turnieju AoS. Rozegraliśmy w sumie po 3 bitwy. Niestety była nas nieparzysta ilość, i padło też na mnie żeby jedną bitwę pauzować.
Rozpiski były Azyr’owe heroiczne 20 pts., także można było wystawić co się żywnie podobało. Wziąłem skavenów, moje nowe Orruki wciąż nie pomalowane a i reguły (Azyr’owe) pojawiły się jakoś tylko chwile wcześniej.
W sumie nic strasznego nie wystawiłem, miałem:
Arch Warlock
Packmaster
10x Skaven Clanrats
Ratling Gun
3x RatOgres
Doom Wheel
2x Warp Lighting Cannon
Pierwszy scenariusz miał „front burzowy”, który każdy z graczy mógł przesuwać okupując jedne z „objectiv’ów”. Punktowali w tym względzie tylko bohaterowie i ten kto miał ich więcej przy wspomnianych „manipulatorach pogody” mógł przesuwać burzę. Front przesuwając się nad jednostkami zadawał k3 „mortal wounds”.
Oto stół:
Przeciwnik grał Imperium ( czy jak to się teraz tam nazywa) i podobnie jak ja miał rozpiskę strzelającą. Zawiodła mnie podstawowa matematyka :), bo wydawało mi się że pierwszy skończę się rozstawiać i co za tym idzie rozpocznę rozgrywkę. Tak się nie stało…
Ostrzał mojego oponenta był porażający (dwie armaty i Steam Tank póki co….), przy ilości przerzutów jakie miał nie dało się nie trafiać.
Zeszło jedno moje działo i poganiacz. Drugie zostało na 2 ranach.
W sumie to chyba nie najgorzej, ale śmierć poganiacza sprowadziła mnie do jednego bohatera podczas gdy przeciwnik miał ich 3.
W swojej turze starałem się oddać… 🙂 . Działo spaczenia, to które mi pozostało skutecznie spopieliło jedną z armat przeciwnika. „Doom Wheel” wypruł do przodu jak samochód wyścigowy i miał idealną pozycję do ostrzału. Skutecznie to wykorzystał likwidując drugie działo.
Na prawej flance poszło dużo gorzej. Pozbawione poganiacza ratogry straciły +1 do trafiania. Mimo to zaliczyły jedno trafienie ze strzelania. Ratling gun odpalił całkiem nieźle, ale koniec końców cała kanonada na niewiele się zdała. Zadałem, o ile pamiętam 1 ranę…
Ratogry zaszarżowały jeszcze czołg w nadziei, że może tym sposobem coś zdziałają, i ograniczą możliwość przerzutów dla tej piekielnej maszyny. Wiele jednak nie zdołały zrobić.
Już w pierwszej turze „front burzowy” przesunął się 6′ w moją stronę, teraz przesunął się o 6′ dalej. Po drodze poważnie poturbował moją armię.
Zginęło 2-ch clan ratów, bohater dostał ranę a co ważniejsze moje ostatnie działo przeszło do historii.
Na tej flance mój przeciwnik nie był nic w stanie więcej zrobić, pozostali mu tu tylko strzelcy. Na drugiej natomiast…
Hellblaster z czołgiem roznieśli na strzępy moje ratogry. Co w sumie było do przewidzenia…
Zważywszy na to że, scenariusz wygrywał ten kto przesunął „front” na terytorium wroga, moje szanse na wygraną były raczej….nikłe.
Chciałem jeszcze spróbować ubić przeciwnikowi bohatera swoim Doom Wheelem.
Jednak rzucając na ruch wyrzuciłem dublet, co pozwoliło oponentowi wykonać ruch za mnie. I tak przepadła moja ostatnia szansa.
Na tym postanowiliśmy skończyć rozgrywkę, gdyż nie mogła się ona już inaczej skończyć niż moją przegraną.
Drugą bitwę pauzowałem, jak już pisałem.
W trzeciej stanąłem na przeciw ” Sigmarines” z wieeeelkim gołębiem, gryfem znaczy się.
Dodatkowo były dwie grupy stormcastów i bohater. Jedni mieli duże młotki. Ja naprawdę bardzo chcę, ale za nic nie mogę zapamiętać nazw tych oddziałów… 😀
Tak wyglądało ustawienie stołu:
Scenariusz był nieco „tricky”. Po mojej i przeciwnika stronie, mniej więcej na środku stołu znajdowały się dwa „dyski”. Generalnie wygrywał ten kto je miał w posiadaniu na koniec 6-tej tury. Przenosić jednak można było tylko dysk przeciwnika, co gorsza cholerstwo wybuchało i raziło wszystkich w promieniu jak do niego podejść.
Co ważne dal tej konkretnej rozgrywki, to to że umówiliśmy się z przeciwnikiem, że lasy (dwa placki tam gdzie clan raty i armia stromcastów) zasłaniają widoczność całkowicie. Dodatkowo widać z nich ale nie „do nich”.
No i zaczęło się. Przeciwnik oddał mi pierwszą turę. Nie zrobiłem za wiele, tylko trochę się przemieszczając.
Tymczasem gryfon się zbliżał, by w końcu zaatakować na prawej flance.
Obiektywnie muszę przyznać, że rzuty mojemu przeciwnikowi poszły fatalnie. Planował zapewne (i miał ku temu prawo) zdjąć obie maszyna a nie zdjął żadnej. Doom Wheel został na jednej ranie.
Jak się można spodziewać moja odpowiedź była śmiertelna. Wycofałem „koło” z walki na wszelki wypadek, ale nie było to potrzebne. Dwa działa i rat ogry ustrzeliły „ptaka”.
Po tym fakcie, przeciwnik śmiertelnie przerażony uapdakiem swojego czempiona 🙂 wycofał się do lasu…i tam już pozostał.
Przedstawiało to pewien problem. Żeby nie zremisować musiałem przejąć „dysk” przeciwnika. Nie mogłem jednak rozstrzelać pozostałych przy życiu „sigmarinsów” bo według zasad które ustaliliśmy ich nie widziałem! Na lewej flance, czego tutaj nie widać miałem jeszcze skradający się odział clan ratów.
W następnej turze nic się absolutnie nie wydarzyło. Szybko doszedłem do wniosku że jeśli mam wygrać to muszę zagrać ofensywnie.
Tutaj niestety, muszę się przyznać że z tego „myślenia” zapomniałem o robieniu zdjęć… :(. Starość nie radość. „Multitasking” powoli odchodzi w zapomnienie… 🙂
Sytuacja w ostatniej turze wyglądała podobnie jak na zdjęciu powyżej, tyle tylko że Doom Wheel przestał istnieć. Oto co starałem się zrobić. Przeciwnik w lesie miał 3 jednostki (łącznie z bohaterem). Wystarczyło bym je zajął walką a clan raty z lewej podniosą „dysk”.
Poganiacz miał zaatakować tych „zwykłych” stormcastów, rat ogry tych „brzydkich” z dużymi młotkami a warlock bohatera.
Clan raty w fazie ruchu zajęły/podniosły objectiv, rat ogry wbiły się w „młotkowych” a Ikit w bohatera, problem tylko w tym że poganiacz wyrzucił dwie jedynki i wbił się w nikogo…
Rat Ogry zadały w sumie 6 ran, zabijając dwóch „nieładnych panów” a warlock bez problemu zgniótł bohatera stormcastów.
W odwecie straciłem 2 rat ogry, a co gorsza zdejmowanie poległych doprowadziło do uwolnienia drugiej grupy „sigmarinsów”.
Co wykorzystali w ostatniej turze uderzając na moje clan raty z „dyskiem”.
Widząc rzuty przeciwnika odetchnąłem z ulgą. Nie przypominam sobie dokładnie jak to wyszło, ale koniec końców szczury ustały, utrzymały w posiadaniu objectiv i jeszcze w odwecie zabiły jednego stormacasta kończąc rozgrywkę moją wygraną.
Podsumowując, bardzo lubię te nasze mini turnieje. Póki co przewijają się ciągle te same osoby :), ale armie są pomalowane i atmosfera świetna (pomimo okazyjnego zgrzytania zębami i rzucania nienawistnych spojrzeń w stronę oponenta 🙂 ).
To raczej ostatnie spotkanie według zasad Azyr’a. Teraz wypada czekać co stworzy GW i mieć nadzieję że przyciągnie to trochę więcej graczy.
Na koniec wrzucę jeszcze parę zdjęć, pstrykniętych kiedy pauzowałem bitwę (i nie tylko).
Podziękowania dla: Bartka, Dominika, Mikołaja i Stacha
Do następnego razu…