Wczoraj zapisałem się do kolejnej 6-ścio rundowej, lokalnej Ligi. Przyszedł więc chyba czas bym dokończył swoją „opowieść” z poprzednich rozgrywek.
Jak być może pamiętacie skończyliśmy na rundzie 3-ciej. Jeśli nie czytaliście poprzedniego raportu, możecie go znaleźć TUTAJ.
Mecz 4
Trafiłem na na Space Marines. Muszę przyznać , że z jednej strony bardzo chciałem zagrać z tą frakcją z drugiej trochę się jej obawiałem. Graliśmy scenariusz „Make Your Escape – Killzone Deathworld Forest”. Nie było „forestu” :), ale cały teren był traktowany jako niebezpieczny teren. Rozstawienie było dowolne, po całym terenie. Musiały być tylko zachowane pewne odległości. Dostawało się punkty za ‚ucieczkę’ swoich modeli, a traciło jeśli owe ginęły.
Wylosowaliśmy jeszcze krawędź stołu, przez którą można było uciekać. Powiem tylko, że wyszło po mojej myśli. Podobnie jak rozstawienie. Przeciwnik rozstawił się centrycznie, co wyglądało nieźle.
Plan miałem prosty ruszyć do przodu i zająć walką kosmicznych „marinsów”, podczas gdy reszta moich ‚chopaków’ spokojnie sobie ucieknie :).
No i zaczęło się…
Mój weteran z od razu wbił się w dowódcę ‚marinsów’ i ….
…i to był w zasadzie koniec sukcesów mojej bandy w tej rozgrywce. To co się działo dalej graniczyło z farsą.
Moje ‚chopaki’ zaczęły się potykać o swoje własne nogi. W pierwszej turze z powodu rzutów na „niebezpieczny teren” straciłem 4 orków(!). Słownie: czterech!
Tylko szarża weterana się udała, niestety ani w tej turze ani w następnej nie udało mu nic zrobić dowódcy wroga. Przypomnę że miał 3 ataki na 4+, z siłą 10,-3 AP i D3 obrażeń. Przeciwnik a turze 1-wszej tej walki, wyrzucił dwie szóstki na kościach „sejwując” moje ataki (widoczne gdzieś na zdjęciach)!
W końcu „marins” dostał wsparcie o w tym pojedynku wręcz i wykończył mojego czołowego ‚kilera’.
Podobnie zresztą było z moim drugim ‚nobzem’. Samotnie zdołał zaszarżować, po czym uległ przeważającej sile wroga.
Cała ta sytuacja, z „potykaniem się” doprowadziła do tego, że „marines” mieli wolne ręce i mogli strzelać, a robią to nie najgorzej. Moi orkowie zyskali jeszcze jedne powód do umierania…
Przegrałem cały mecz z kretesem, nie pamiętam ale jakąś naprawdę sporą różnicą punktową. Zdołałem zabić jeden model przeciwnika (Skauta!). Drugiego przeciwnik chyba stracił przez (znienawidzony przeze mnie) „niebezpieczny teren”.
Niestety mój partner swój mecz również przegrał.
Kilak (nie rewelacyjnych) fotek z tego meczu:
Mecz 5
Trafiłem na moje „nemezis” :). Mam na myśli Adeptus Mechanicus i problemy jakie miałem z tą frakcją w próbnych meczach.
Scenariusz jaki graliśmy był dosyć standardowy. Zaliczało się 1 punkt za kontrolowany znacznik na koniec każdego „battlerounda”.
Zacząłem standardowo – Wetern – ruch przed rozpoczęciem rozgrywki – szarża na dowódce przeciwnika.
To jest trochę jak w amerykańskich filmach dziejących się w więzieniu…znajdujesz największego, najpodlejszego sk…na i lejesz go na kwaśne jabłko ;p
W przeciwieństwie do ‚cyborgów’ z jakimi do tej pory miałem do czynienia, ta grupa miał w swoim składzie „zespół do walki wręcz” – „Ruststalkers”. Takim właśnie typem był dowódca mojego przeciwnika.
Nie udało mi się go zdjąć w pierwszej fazie i muszę przyznać, że mina mi zrzedła jak do tej walki dołączył kolejny bojowy model przeciwnika. Tym razem jednak mój kommando-wetern-nob stanął na wysokości zadania. Nie tylko przetrwał ciosy przeciwników ale w następnej turze rozszarpał ich obu ( no ok, ok z małą pomocą jednego ze swoich podwładnych…).
Na flankach moi orkowie również parli do przodu i wszystko wyglądało nieźle. Dużym błędem z mojej strony było zostawienie na środku orkowych jednostek ostrzeliwujących się z kolesiem z wielkim arkebuzem.
Nie muszę chyba mówić, że cyborgi strzelają ‚nieco’ lepiej niż orkowie i cała wymiana ognia skończyła się dla mnie raczej…. niekorzystnie.
Tak czy siak pierwsza część bitwy szła po mojej myśli. Niestety dalej nie było już tak różowo…
Zaczęły mi się mnożyć „flesh wound’y” co pociągało za sobą problemy z morale. W końcu musiałem rzucić test na rozbicie, którego oczywiście nie zdałem. Teoretycznie kontrolowałem większość znaczników, w sensie posiadania przy nich większej ilości figurek. Niestety nic to nie daje jeśli owi ‚wojacy’ z powodu niezdania testu stają się „nie aktywni”(shaken) i stanowią tylko mięso armatnie.
Tutaj muszę przyznać, że te zasady są wielce nie klimatyczne, przynajmniej dla orków. Dlaczego niby owi, radośnie podchodzący do przemocy brutale zaczynają się trząść ze strachu na widok padających przysłowiowych grotów? Mówię tu o sytuacji gdy w „Teamie” mam 15 członków a śmierć 4 czy pięciu już zaczyna powodować poważny problem w graniu orkami.
Klimatyczne i fajne dla orków by było, żeby tego typu straty procentowe raczej podkręcały ‚metabolizm’ orków a nie odwrotnie. Natomiast przy stratach większych morale powinno upadać jeszcze bardziej niż w innych bandach. Tego typu rozwiązanie było by fajne i oddające ‚ducha’ zielonoskórych :).
No ale nic, bitwa toczyła się dalej. Pocieszające było to, że 1-dną turę po mnie przeciwnik też musiał zacząć rzucać test na rozbicie i w końcu go nie zdał.
Gra przeistoczyła się w dziwny acz ekscytujący festiwal ‚włączających i wyłączających’ się (shaken) członków band po to żeby móc punktować czy zaatakować. O dziwo było lepiej niż przypuszczałem. W sensie – przy ciągle dosyć sporej liczbie modeli na stole udawało mi się jakieś 1-dynki w testach wyrzucać. Dodatkowo raz na turę mogłem użyć odpowiedniej taktyki by ktoś nie musiał zdawać.
Niestety mój przeciwnik mógł robić to samo, a jego ekipa mogła testy przerzucać. Na domiar złego przy rzutach na długość gry ciągle wypadała nam kontynuacja :), tak że w sumie zgraliśmy maksymalną, dozwoloną liczbę tur. To nie zadziałało na moją korzyść, wygrywałem ale czas pracował przeciwko mnie.
Nie ‚owijając dalej w bawełnę’ przegrałem ten pojedynek „nerwów i testów’. Jednym punktem! Był to jeden z najdłuższych i najbardziej epickich meczy jakie zagrałem. Wincej! 😀
Należy dodać, że mój partner nie był w stanie rozegrać swojego meczu i niestety na tym etapie jakiekolwiek ‚dobre’ miejsce w rankingu ligowym nie wchodziło już w grę.
Tutaj kilka fotek (ponownie słabych) z meczu:
Mecz 6
No cóż…
Mój ostatni miecz nie bardzo ma jakąś „historię”, aczkolwiek był bardzo klimatyczny i wielce mnie ubawił.
Grałem przeciwko Tau. Całość można opisać raczej krótko:
Wrzeszczące orki uganiające się za unikającym walki wręcz przeciwnikiem, który kolejno odstrzeliwuje wrzeszczących brutali :D.
W pewnym sensie sam sobie taki los zafundowałem. Na miejsce rozgrywki przybyłem przed moim oponentem. Postanowiłem ułożyć stół. Pomyślałem zrobię taki ładny, mocno trójwymiarowy. I zrobiłem coś takiego:
Możecie sobie wyobrazić latające jednostki Tau ‚skaczące’ pomiędzy tymi platformami i orków próbujących ich szarżować, czy też może ostrzelać z nie adekwatnej broni o za krótkim zasięgu – przynajmniej w większości.
Rozstawienie było w przeciwległych rogach, jeszcze potęgując uprzywilejowaną pozycję Tau w tej rozgrywce. Symptomatyczne było to, że mój ‚ukochany’ weteran padł już na samym początku rozgrywki.. :(.
Muszę jednak powtórzyć, że z fabularnego punktu widzenia było to przezabawne i w zasadzie cały mecz bardzo mi się podobał. Ukłon tutaj w stronę mojego przeciwnika, który też zabawę ułatwiał.
Tak że przegrałem, co można chyba wywnioskować po powyższym opisie sytuacyjnym. Mój Team był totalnie niewłaściwy, nawet nie tyle do przeciwnika co do całości sytuacji czyli: przeciwnika, scenariusza i terenu.
Kilka (słabych) fotek:
Zamiast orków z ‚czopami’ mogłem spróbować opcję z „shootami”. Ciągle byli by groźni w walce wręcz, a mogli by produkować całkiem sporą ilość potencjalnych trafień.
Tak oto zakończyła się dla mnie ta Liga. Ogólnie na 10 drużyn skończyliśmy na 6-stym miejscu.
Do następnych rozgrywek planowałem zmienić ‚Team”, ale po krótkim zastanowieniu zostanę przy orkach. Pewnie zmajstruje i pomaluje jakiś nowych ‚chopkaów’. Zobaczymy czy samemu uda mi się więcej ugrać niż w drużynie…
Zapraszam na sprawozdania z tych, nadchodzących meczów! Obiecuję też już nie eksperymentować ze zdjęciami…
Do następnego razu…